poniedziałek, 3 czerwca 2013

Ubud, czyli dzień lenia

Dziś nareszcie mogliśmy się wyspać. Nastawiliśmy sobie tylko budzik na 9 rano, żeby zdążyć na śniadanie, ponieważ jedyne co jedliśmy dzień wcześniej to danie w bufecie podczas przerwy autobusowej i dwa banany, które mieliśmy w pokoju. Pokój dostaliśmy w nocy i rano mieliśmy się zameldować. Okazało się, że dostaliśmy inny pokój niż rezerwowaliśmy i do tego prześcieradło było brudne. Na szczęście nie mają tu zbyt dużego obłożenia, więc zaproponowali nam willę. O takim luksusie mi się nie śniło. Mamy przestronny pokój, duże łóżko z baldachimem, a najlepsza jest łazienka, ponieważ jest otwarta i prysznic jest na zewnątrz otoczony roślinami. Kąpiąc się można obserwować siedzące na ścianach Gabrysie, których tutaj jest sporo. Teraz już się obyłam z widokiem jaszczurek i nawet je polubiłam, bo są urocze. Bardzo trudno zrobić im zdjęcie, bo szybko biegają. Mam nadzieję, że Gabrysie wyjedzą wszystkie komary w naszym pokoju, bo już mam tak pogdyzione stopy, że szok.

Po śniadaniu wypakowaliśmy rzeczy do szafy. Przez panującą dużą wilgotność wszystkie ubrania mamy lekko wilgotne. Potem poszliśmy na basen i tak spędziliśmy połowę dnia. Podczas obiadu zaczeło lekko kropić, ale na szczęście szybko przestało. Z tarasu obserwowaliśmy jak pracują na polu ryżowym (mamy ich kilka na terenie hotelu). Z tego, co nam mówił recepcjonista, to ryż jest gotowy do zbierania po trzech tygodniach od zasadzenia, więc bardzo szybko. Pod wieczór udaliśmy się taksówką do centrum Ubud. Miasto ma zupełnie innych charakter niż tętniąca życiem Yogya. Restauracje są pełne turystów, butiki są ze szkalnymi witrynami, wiele jest markowych sklepów i restauracji z międzynarodową kuchnią. Główna ulica Monkey Forest Road jest dość ruchliwa, ale bardziej w stylu europejskim, jedyne co ją odróznia, to brzmiąca wszędzie balijska muzyka (wieczorem są pokazy tańców balijskich, na które się wybieramy). Co chwila ktoś nas zaczepiał, czy chcemy taksówkę – chyba z tysiąc razy powiedziałam dziś ‘no thank you’. Bo chyba turysta nie ma prawa spacerować, musi jechać. Nie mając planu na jutro, spontanicznie kupiliśmy wycieczkę, żeby zwiedzić centralne Bali. Jutro wyruszamy o 9:00 aby zobaczyć dwie duże światynie, pola ryżowe i coś tam jeszcze. Na Bali człowiek się praktycznie potyka o świątynie, dziś idąc widziałam ze trzy. Świątynie tutaj to pura i jutro i pojutrze pozwiedzamy sobie na pewno kilka. Już teraz wiemy, że będziemy za krótko, żeby wszystko zobaczyć, dlatego chyba będziemy bardziej skłaniać się do przeplatania zwiedzania leniuchowaniem. W Ubud przekąsiliśmy sobie jeszcze kolację (tutaj ceny są dwa razy takie jak w Yogyi, ale wciąż na polską kieszeń). Dziś mam dzień z papają, bo co chwilę piję świeże soki z papaji, albo jem sałatki. O 22 taxówka odwiozła nas do hotelu. Teraz siedzimy sobie na naszym tarasie z dwoma Gabrysiami i jedną dużą Gabriellą, pijemy piwko i wsłuchujemy się w odgłosy świerszczy, żab i innych stworków. Jest wspaniale.


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz