niedziela, 16 czerwca 2013

Singapur, czyli na początek chińska dzielnica

niedziela, 16 czerwiec 2013

Pobudka 3:30 rano, szybki prysznic i na lotnisko. Z hotelu taksówka kosztuje 150.000 IDR, ale po wjeściu do samochodu, kierowca zaczął kombinować, że 150 to za przystanek przed lotniskiem, a jak chcemy pod sam terminal to 200. Jeszcze jedna nauczka, w tym kraju trzeba wszystko mieć na papierze i dopytywać o szczegóły. Ale mówiąc, że jedziemy na lotnisko, nie wpadliśmy, że mogą być dwa różne przystanki. Wysiedliśmy wcześniej, bo nie mieliśmy ochoty płacić naciągaczowi. Lotnisko w Denpasar jest spore i pełne butików, które jednak o 4 nad ranem były pozamykane. Po ulokowaniu się w samolocie, zasnęliśmy.
Lot do Singapuru trwał ok 2 - 2,5h. Z lotniska wzięliśmy busa za 9 dolarów (SGD) od osoby, który zawiózł nas pod sam hotel. Jadąc przez Singapur ma się wrażenie, że jest się w ogrodzie. Miasto jest bardzo zadbane i zielone. Singapur słynie z bardzo wysokich kar za wszystko np. za zaśmiecanie kara wynosi 500 SGD (1 SGD to ok. 2,60 PLN), a za kolejne wyrzucanie śmieci czeka już sąd. Z ciekawych rzeczy to w Singapurze jest zakazany import gumy do żucia i jej żucie. Dla żartu często ludzie zaklejali czujniki w metrze gumą i przez to włądze wprowadziły taki zakaz. W mieście obowiązuje też zakaz palenia i można to robić tylko w wyznacznych do tego miejscach. Na znakach przy jakimś zakazie od razu jest napisana wysokość grzywny. Nasz pokój jeszcze nie był gotowy, więc pospacerowaliśmy coś przekąsić do Chinatown. Dzielnica jak sama nazwa wskazuje była pełna Chińczyków. W Singapurze ta grupa stanowi ponad 70%, pozostali to Hindusi, mieszkańcy Malezji,  Arabowie i wielu innych. Poszwędaliśmy się trochę po ulicach pełnych kramów z ubraniami i pamiątkami i różnymi dziwnymi produktami, aż w końcu zbłądziliśmy do olbrzymiego China Complex, gdzie na dplnym piętrze sprzedawano świeże ryby, owoce morza, warzywa i owoce, na parterze ubrania, a na pierwszym piętrze były budki z jedzeniem. Spośród ponad setki restauracyjek wybraliśmy jedną i zamówiliśmy kurczaka i kaczkę z makaronem oraz świeżo wyciskane soki owocowe. O tej porze w kompleksie stołowali się sami Chińczycy, więc chyba byliśmy jedynymi białymi. Jedzenie było smaczne, ale porcja niewielka. Po posiłku poszwędaliśmy się jeszcze po ulicach Chinatown, odwiedzając świątynię Buddy (było w niej 100 figurek przedstawiających buddę, każda inna i chyba z tysiąc innych mniejszych, takich samych) i udaliśmy się do hotelu. Wczesne wstawanie dało się odczuć i poszliśmy spać. Wieczorem ok. 17 poszliśmy na spacer do Marina Bay. W Singapurze, w przciwieństwie do Indonezji ciemno robi się tak o 19-20. Spacerując zahaczyliśmy jeszcze o Chinatown, gdzie zjedliśmy pysznego słodko-ostrego kurczaka i wołowinę z warzywami. Co by nie powiedzieć, to kuchnia chińska w naszym rankingu jest zaraz po kuchni włoskiej. Na początku baliśmy się, że nie dostaniemy swojego zamówienia, bo właściciel koniecznie chciał nam wcisnąc specjalność restauacji. Singapur, po Indonezji jest drogi, aczkowlek na ulicach można zjeść posiłek za 2-3 dolary. Wieczorem zrobiliśmy kilka ładnych kilometrów, bo nasze nogi zaczynały boleć. Odwiedziliśmy światynię hinduską, zaraz obok zerknęliśmy przez bramę meczetu. Spacer był dodatkowo męczący, bo powietrze w mieście stoi i jest okropnie duszno. Trzeba jednak uważać, bo w każdym pomieszczeniu  klimatyzacja od wejścia praktycznie mrozi, więc dostaje się szoku termicznego. Przechodziliśmy przez centrum, póżniej wzdłuż rzeki, gdzie było mnóstwo restauracji z akwariami, w których pływały przeróżne ryby i kraby, aż w końcu dotarliśmy do Merlion Parku, skąd rozpościerał się widok na niezwykły budynek hotelu. Na  szczycie trzech wierzowców jest usadowiony ogromny statek, niesamowite. Siedliśmy obok fontanny przedstawiającej Merliona - czyli syreno-lwa. Do hotelu wróciliśmy metrem (bardzo nowoczesnym, bo nie widać torów, tylko dzielą je szklane ekrany). Chyba mieliśmy dobry pomysł z powrotem, bo po godzinie rozszalała się burza, a właściwie nawałnica i zasłoniła nam cały widok na miasto. Idąc po Singapurze, stwierdziliśmy,że miasto bardzo przypomina nam San Francisco, tylko oczywiście nie jest tak strome. Jest to bardzo nowoczesna metropolia i jedna z najbezpieczniejszych na świecie. Po podróźy po biednej Indonezji jest to spory przeskok i niestety nie jest już dla nas tak egzotyczne i niezwykłe. Dlatego mamy plan zobaczyć kilka przyrodniczo-etnicznych atrakcji Singapuru t.j. podwodnego świata, zoo, dzielnicy hinduskiej i arabskiej oraz ogrodów orchidei. Mamy na to jeszcze dwa pełne dni, więc spokojnie powinniśmy wszystko zobaczyć bez większego forsowania się.


























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz