piątek, 7 czerwca 2013

Gili Air, czyli nie robimy nic cały dzień

Dziś chyba po raz pierwszy nie mam o czym pisać. Po pierwsze spaliśmy do 9, bo nas obudziły wozy z konikami (są obwieszone dzwoneczkami). O 10 poszliśmy na śniadanie i resztę dnia spędziliśmy na plaży pijąć piwko, sok z młodego kokosa. Od czasu do czasu wchodziłam do wody, bo Czarek dziś przeleżał w cieniu. Z wyspy widzieliśmy burzę nad Lombokiem i się zastanawiamy jaką pogode będziemy mieli podczas wspinaczki na wulkan. Co chwilę ktoś nas zaczepia, żeby sobie pogadać. A to kelner, a to tatuażysta a to ktoś na ulicy, a to plażowy handlarz (tutaj co chwilę ktoś coś próbuje sprzedać - dziś dałam się skusić na plecionki z prawdziwymi perłami, są śliczne). Każdy się uśmiecha i pyta co słychać. Chyba zostaniemy tu dzień dłużej, bo z naszego snurkowania nic nie wyszło. Ayan gdzieś zniknął, a poza tym morze było w połowie dnia mocno wzburzone przez burzę. Zaraz idziemy na grillowane rybki, bo jedliśmy jedynie przekąski po południu. Cóż, tak wygląda nasz odpoczynek przed kolejną przygodą. Nie chcę Was za bardzo denerować, bo wiem że w Polsce pada deszcz, ale mam nadzieję, że w weekend odpoczniecie tak jak my tutaj i zaświeci dla Was tropikalne słońce.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz