sobota, 15 czerwiec 2013
To był nasz ostatni dzień w Indonezji. Rano zarezerwowaliśmy hotel w Singapurze i nakreśliliśmy wstępny plan zwiedzania miasta. Po nocnej burzy, słońce zaświeciło tylko na kilkanaście minut, a pozostała część dnia była bardzo pochmurna i wietrzna. Połowa dnia upłynęła nam na czytaniu przewodnika o Singapurze. Kilka razy też weszliśmy do basenu, ale woda była zimna. No cóż, przez cały wyjazd mieliśmy temepertury 35-40 stopni, a tu nagle ochłodzenie do 30... Przeszliśmy się do centrum miasta i na plażę. Spacer utwierdził nas w przekonaniu, że Sanur jest brzydkie i trochę żałowaliśmy, że spędziliśmy tu tak dużo czasu. Dodatkowo zupełny brak ruchu turystycznego sprawiał, że każdy sklepikarz, taksówkarz czy kelner nas zaczepiał, co było trochę męczące i irytujące. Na plaży wybraliśmy lokalną knajpkę i po raz ostatni zamówiliśmy smażony ryż i makaron. Knajpka, choć bardziej były to budki z ławami, okazała się strzałem w dziesiątkę, bo jedzenie było smaczne, a porcje gigantyczne. Siedząc na plaży bardziej czuliśmy się jak nad polskim morzem niż w tropikach. Niebo przykrywały chmury, wiał mocny wiatr i było trochę chłodniej. Następnie udaliśmy się na umówiony wcześniej masaż. Tym razem spróbowałam masażu tajskiego. Jest on bardziej mocny i polega na rozciąganiu. Po tym jak wszystkie kości w kręgosłupie i innych stawach mi zaczęły strzelać trochę się przestraszyłam, że coś mi się stanie, ale po godzinie takiego rozciągania i ugniatania czułam się rewelacyjnie. Polecam, aczkowiek trzeba się przygotować, że nie będzie to głaskanie. Czarek miał masaż balijski i też go pani wymęczyła, bo testowała chyba jego wytrzymałość na ból. A wiadomo, że żadny mężczyzna się nie przyzna do słabości, więc pani nie miała powodów, żeby nie masować delikatniej.
Zrelaksowani poszliśmy do pobliskiego supermarketu kupić kilka przypraw i moją ulubioną herbatę jaśminową. Spacer po sklepie w obcym kraju zawsze jest ciekawym doświadczeniem, ponieważ można znaleźć mnóstwo produktów, których nie ma w Polsce oraz egzotycznych owoców i warzyw. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze przy kilku kramach kupić pamiętki i ubrania. Udało nam się dosyć dobrze stargować i praktycznie zeszliśmy do połowy ceny. Odejście od stoiska dobrze działą przy tak słabym ruchu turystów, bo od razu dostaje się swoją cenę. Niestety jeden dziadek był nieugięty i nie udało nam się kupić figurek, ale my z drugiej strony nie akceptowaliśmy jego ceny i nic z transakcji nie wyszło. Z zakupami wróciliśmy do hotelu i zaczęłam pakować plecaki. Uzbierało nam się sporo rzeczy, ale na szczęście kilka lat w harcerstwie uczy jak spakować się nawet do najmniejszego plecaka. Na zakończenie dnia poszliśmy przekąsić kolację i wypić ostatnie piwko Bitang. Podczas kolacji zaczęło padać i w ten sposób Bali pożegnało nas deszczem.
Przed zaśnięciem próbowaliśmy zrobić sobie małe podsumowanie naszego wyjazdu i ustalić nasze najlepsze rzeczy w Indonezji. Tak więc nasze Top 10 :
1. Najlepsze miasto - Yogyakarta
2. Najlepsza Świątynia - Besakih na Bali
3. Najlepsze jedzenie - grillowana barakuda na Gili Air w Zip Barze
4. Najlepszy napój orzeźwiający - świeży sok z arbuza i cytryny
5. Najlepszy napój ciepły - jawajska zielona herbata jaśminowa
7. Najlepsza wycieczka - Bromo i Rinjani (trudno się zdecydować)
8. Najlepsze wydarzenie - snurkowanie z żółwiami
9. Najładniejszy hotel - Bebek Tepi Sawah w Ubud
10. Najlepsza plaża - Białogóra nad polskim morzem (tutaj najładniejsza była na Gili Meno, ale i tak nie dorówna bałtyckim wydmom)
*11. Najlepszy mąż - Czarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz