Czwartek 6. Czerwca, 2013
Wstawanie wcześnie rano to już dla nas standard. Dziś
mieliśmy bus o 7 rano do portu i potem kupiliśmy bilet na tzw. Fast boat na
wyspy Gili. Podróż wolną łódką jest wprawdzie cztery razy tańsza, ale mniej
bezpieczna no i znacznie dłuższa. Nam zależało, żeby zacząć jak najszybciej
opalanie. Poza tym z moją chorobą morską, 3 czy 4 h w morzu mogłyby się źle
skończyć. Recepcja spakowała nam do pudełek śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Po
godzinie jazdy byliśmy w porcie. Mamy w planach wejść na wulkan Rinjani na
Lomboku, a akurat w biurze mieli gotowe pakiety wycieczek. Biuro miało zezwolenie
rządowe na prowadzenie wycieczek i pakiet zawierał wszystko łącznie z
ubezpieczeniem (poczatym było polecane w przewodniku). Początkowo cena wywoławcza z ulotki była duża, bo aż 2.750.000
IDR, no negocjajcach osiągnęliśmy 750.000 mniej (czyli cenę jaka była podana w
przewodnikach). Być może znaleźlibyśmy taniej coś na Lomboku, ale Wayan nas
przestrzegał, że dużo biur oszukuje i nie ma się gwarancji, ani zapewnionego
dobrego sprzętu. Tak więc za niedługo możecie się spodziewać relacji z naszej
wycieczki.
Ale zanim to nastąpi popłynęłiśmy na wyspę Gili Air. Byłam
pod wrażeniem jak to wszystko jest dobrze
zorganizowane. Na początku do bagażu przykleja się karteczkę i w zależności od
jej koloru wiadomo, gdzie bagaż powinien dopłynąć (żółta to Gili Air). Potem
wszystkie plecaki są przenoszone na łódkę a pasażerowie czekają w chłodnym
biurze. Łódka mknie przez fale bardzo szybko (ma kilka silników na rufie) i tylko zostaje po niej
chmura wody. Na pokładzie częstują kubeczkiem wody i cukierkiem. Potem na
miejscu obsługa wypakowuje bagaż na ląd, a ludzie spokojnie wychodzą na plażę. Taka dygresja - po Indonezji najwygodniej przemieszczać się z plecakiem, walizki na kółkach są rzadkością i widziałąm , ze sprawiały problem z transportem i spakowaniem. Po ok. godzinie
byliśmy w innym świecie. Żar lał się na nas z nieba, fale uderzeły o
piaszczysty brzeg, w tle słychać było muzyczkę reggae. W końcu poczuliśmy się
jak w tropikach. Po 8 dniach spędzonych na wyspach nareszcie mogliśmy zanurzyć
stopy w oceanie i pochodzić po plaży.
W porcie stało kilku naganiaczy, a jako że nie mieliśmy
zarezerwowanego hotelu, to skorzystaliśmy z usług jednego z nich- Ayana. Zabrał nas do
kompleksu bambusowych domków niedaleko od portu (swoiste centrum wysypy). Na
Gili nie ma ruchu samochodowego ani skuterkowego. Ludzie poruszają się tu albo
małymi bryczkami, na rowerze, albo na piechotę. Wzieliśmy domek tym razem bez
klimatyzacji (to był mój pomysł), ale za to z dwoma dużymi wiatrakami. Mamy
spory pokój i dużą łazienkę. Najważniejsze, że jest czysto i blisko do
restauracji, plaży i portu. Tutaj większość hotelików wygląda tak samo. Zaraz
koło domku mamy basen, w którym można pływać, a także brać lekcje nurkowania.
Woda w kranach na całej wyspie jest mieszana (trochę słonej trochę słodkiej), w
basenie tak samo. Mycie zębów w takiej wodzie to ciekawe doświadczenie, też
jeśli chodzi o mydło to gorzej się spłukuje, ale da się przyzwyczaić.
Nasz naganiacz – Ayan – umówił się z nami na snurkowanie na
jutro po śniadaniu. Powiedział, że pokaże nam piękne rafy i żółwie i że jest
snorkingowym potworem. Już nie możemy się doczekać. Po szybkim prysznicu
poszliśmy na plażę. Większość brzegu jest zabudowana przez restauracyjki, a
piasek jest pełen rafy. Nie są to długie piaszczyste plaże jak w katalogu, ale
dla mnie i tak było przepięknie. Mieszkamy we wschodniej części wyspy i mamy
widok na Lombok, który jest półgodziny drogi łódką od naszego portu. Obowiązkowo
poszliśmy pływać w ciepłej jak zupa wodzie. Jej kolor przy brzegu jest jasno
błękitny, dalej robi się niebieski. W restauracyjce zamówiliśmy przekąski –
świeże kalmary i warzywa z owocami morza ( kosztowało nas to wszystko mniej niż
20 zł). Po jedzeniu trochę mnie zmogło i zasnęłam podobno z otwartą buzią ku
uciesze reszty restauracyjnych gości (hehehe). Słońce, choć wydawało się słabe
troszkę nas spiekło, wieczorem okazał się nawet, że bardziej niż troszkę.
Czarek wygląda jak czerwony diabełek, a ja przez to , że posmarowałam tylko
ramiona i dekolt , w tych miejscach jestem blada a resztę rąk mam czerwoną (nie
wiem, co gorsze bo wyglądam komicznie). Po drzemce zrobiliśmy sobie spacer po
wyspie. Obejście do okoła całej wysepki zajęło nam ok. godziny. Akurat mogliśmy
obserwować odpływ. Plaże na północy są trochę większe, ale usiane rafą
kolarową. Po plaży biegają też małe kraby, które są koloru rafy. Przy brzegu
stoi wiele kolorowych łódek. Dzięki temu, że sezon turystyczny jeszcze w pełni
się nie rozpoczął, ruch tutaj jest bardzo mały. Wróciliśmy do naszych domków po
drodze korzystając jeszcze z basenu. Ja zabrałam się za pisanie bloga o Bali, a
Czarek tradycyjnie poszedł spać. Siedziałam sobie na tarasie pisząc o naszych przygodach. W
tle grała spokojna muzyczka, słychać był o szum fal (dokładnie tak samo jak mam
teraz). Tutaj robi się szybko ciemno (na Jawie ok 17 był już zmierzch, na Bali
ze względu na zmianę czasu ok 18). Wyszliśmy o 19 i była już noc. Myśleliśmy,
że wyspa już śpi, ale kilkanaście metrów od nas zobaczylismy rozpalonego grilla
i mnóstwo ludzi. Przed restauracją są wyłożone stoły ze świeżymi rybami i
owocami moża. Każy sobie może wybrać to, na co ma ochotę. Ceny wahają się od 30.000
– 70.000 IDR. Wybraliśmy barakudę i białego lucjana. Do zestawu dostaje się
grillowane warzywa, ryż i sosy. Kolację zjedliśmy przy brzegu oceanu, siedząc
na podestach. Kelnerzy tutaj to młode chłpaczki, które palą jointy, tak więc
początkowo dostaliśmy inne zamówienie niż powinniśmy. Oprócz kelnerowania
proponują każdemu kupno marihuany. W indonezji posiadanie narkotyków jest
karane wieloletnim więzieniem, a niekiedy śmiercią. Wyjatek stanowią wyspy Gili
na których nie ma policji ani żadnych biur rządowych.
Barakura była prze przepyszna – zrobiona w marynacie
przypominającej BBQ. Druga rybka , też była smaczna, ale trochę gorzej ją
się jadło, bo miała bardziej gumowate mięso. Jutro spróbujemy innych gatunków.
Z pełnymi brzuchami wróciliśmy do domku. Położyliśmy się do łóżka ze
świadomością, że jutro możemy spać cały dzień. Tak zacząło się nasze słodkie
leniuchowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz