czwartek, 13 czerwca 2013

Sanur, czyli polubić balijskie masaże

Nareszcie mogliśmy się wyspać! Tyle, że wyspać się w naszym słowniku znaczy to spać nie dłużej niż do 10, bo wtedy przegapi się śniadanie. Zgubiliśmy gdzieś nasze karteczki na śniadanie i rano przeszukaliśmy cały pokój, ale gdzieś zniknęły. Mimo braku bloczków nikt nie robił probelmów. Na śniadanie wzięliśmy nasze ulubione potrawy – ryż i makaron. Jesteśmy już znawcami tych dań i z przykrością stwierdzamy, że w hotelu dają jedno z gorszych (nie ma to jak smażony ryż z naszego campingu!). Dziś nie przewidywaliśmy żadnych aktywności, dlatego po śniadaniu spędziliśmy większość czasu na basenie na zmianę pływając , opalając się i czytając książki. Cały czas bolały nas nogi i chodziliśmy jak stare dziadki. Ja co chwilę śpiewałam „Wesołe jest życie staruszka”, bo za każdym razem jak robiłam krok, to wszystko mnie bolało i szurałam stopami nie będąc w stanie ich normalnie podnieść. Pogoda dziś była bardzo duszna i słońce wyszło może na dwie godziny, a tak to było za chmurami (ale jest na tyle mocne , że opala). Po południu poszłam się zapisac na masaż do pobliskiego saloniku. Stwierdziłam, że zapiszę też Czarka, bo była możliwość dwóch masaży jednocześnie. Cała zadowolona wróciłam i mu o tym powiedziałam. Takiej reakcji się nie spodziewałam – mój mąż się na mnie obraził i powiedział, że nie lubi masaży i nigdzie nie pójdzie (nie lubi, ale nigdy na żadnym nie był). Ja nie miałam zamiaru zrezygnować ze swojego i powiedziałam, że jak mu się nie spodoba, to może wyjść. Powiedział, że się zastanowi. Pod wieczór poszliśmy coś przekąsić na plażę. Zaczepiła nas jakaś starsza Balijka prosząc, żebyśmy zaglądnęli do jej sklepiku. Skarżyła się, że jest bardzo mało turystów i, że nic nie sprzedaje. Wielu Balijczyków straciło pracę w Sanur i musiało wrócić na północ wyspy. Faktycznie coś w tym jest, bo restauracje świecą pustkami, a w każdym sklepiku rozmowa zaczyna się od tego, że na dzień dobry informują, że mogą zejść z ceny. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, bo generalnie Sanur jest drogie, o wiele droższe od Ubud. Większość cen jest podawana w USD, a turyści to głównie starsi ludzie, a niekiedy młode pary. Sanur jest spokojną miejscowością wypoczynkową- nie to, co Kuta (15 km od Sanur), która należy do nastoletnich surferów. Porównując, Kuta to takie nasze Chałupy, a Sanur to Jurata.
Po plaży biegało mnóstwo dzieciaków, które albo puszczały latawce, albo wspinały się po drzewach, albo wymyślały inne zabawy. Ocean tym razem odpływał, więc plaża się powiększała. Rozglądalismy się też za jakimiś aktywnościami na jutro. Wybór jest spory jeśli chodzi o sporty motorowo-wodne, zoabczymy, bo może wynajmiemy motocykl i pojedziemy zobaczyć jeszcze dwie świątynie... Najpierw musimy się zorientować, czy polskie prawo jazdy tu jest ważne (Czarek chciałby poszaleć czym mocniejszym niż zwykły skuterek). Po plaży udaliśmy się na główną ulicę niedaleko naszego hotelu pooglądać kramy. Tak jak mówiłam, turystów jest niewielu, więc można się potargować. Jednak zakupy zostawię na jutro i pojutrze – póki co, kupiłam sobie tylko kapelusz, bo po praz pierwszy na tym wyjeździe boli mnie głowa od słońca. W końcu wybiła 18:00 i nasz umówiony masaż. Czarek początko się buntował, ale wszedł ze mną do salonu. Wybraliśmy masaż balijski i oddaliśmy się w ręce masażystek. Przyznam, że dzisiejszy relaks był lepszy niż wczoraj, a panie solidniejsze. Mają babki siłę i krzepę, nawet tego po nich nie widać. Po godzinie masowania wyszliśmy odprężeni. Jutro powtórka (i nawet Czarek wziął ulotkę i już się zastanawia, który masaż sobie zafunduje jutro – a taki był przeciwny... ). W pobliskim sklepie zaopatrzyliśmy się w piwko i wróciliśmy do hotelu. Może jak zgłodniejemy wyjdziemy na grillowaną rybkę, ale póki co odpoczywamy nad basenem. Mieliśmy iść do centrum, ale tak na prawdę jest to ruchliwa ulica z kramikami i restauracjami, gdzie każdy nas będzie zapraszał.. Więc narazie póki brzuchy pełne a piwko zimne zostajemy w willi.


Poniżej zdjęcia. Swastyka to symbol słońca, i często można ją zobaczyć na Bali. I jeszcze ciekawostka, zauważyłam, że zarówno na Gili jak i tutaj przed wejściem do butiku, salonu itd ściaga się buty. Chodzi o to, żeby nie nanieść piachu. Tutaj ludzie bardzo dbają o porządek i co chwilę zamiatają i myją podłogi, dlatego lepiej zostawić buty na zewnątrz (choć jak tego nie zrobicie, nikt Wam nie zwróci uwagi).
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz