czwartek, 20 listopada 2014

Z Cienfuegos do Trinidad. Delfiny i Wodospady.

Rano po śniadaniu, pożegnaliśmy się z Luisem i Marią i wsiedliśmy do naszej łady (była w znacznie gorszym stanie niż ta Doktorka, ale dawała radę. Zaczęliśmy od show w Delfinarium. Długo się zastanawiałam, czy chcę też pływać z delfinami, ale w końcu Czarek mnie namówił (tak na prawdę namówił mnie jak byłam już po 3 mojito;)). Pokaz delfinów jest, wiadomo, totalnie dla turystów i jeśli ktoś nie chce zobaczyć, albo dotknąć delfina, to spokojnie może sobie to odpuścić. Pływanie, to już całkiem jest naciągactwo, bo niby mówią że pływa się z delfinami godzinę, a tak na prawdę najważniejsze jest to, żeby każdy turysta, który to wykupił zapozował do zdjęć, które potem sprzedają za 40 CUC. No, ale dałam się namówić, więc nie było teraz co cykorzyć. Miałam okazje dotknąć delfina, dostać od niego buziaka i z nim zatańczyć. A sztuczką (tak na prawdę jedyną, gdzie też się pozuje do zdjęcia) jest to, że dwa delfiny podpływają pod stopy i podnoszą do góry ponad powierzchnię wody. Fajne, ale nie jest to obowiązkowy punkt podróży. Tak czy siak, zaliczyłam kąpiel w morzu karaibskim (delfinarium jest odgrodzoną częścią morza). Jeszcze jedna informacja - delfinarium składa się tylko z dwóch delfinów, więc nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego;)
Znacznie lepszą atrakcją była wizyta w El Nicho, parku z wodospadami. Piękne, tropikalne lasy, cisza, spokój, cudowne krajobrazy i możliwość kąpieli pod kilkoma wodospadami, z których oczywiście skorzystaliśmy. Woda w wodospadach jest chłodna, ale idealnie orzeźwia. Kubańczycy się śmieją, że oni by musieli wypić pół butelki rumu, żeby w ogóle wejść do tak zimnej wody. Kąpiel była cudowna i chyba tego nam było trzeba. Potem zaczepił nas ratownik, który zaproponował, że pokaże nam jaskinie z mamutem. Po drodze pokazał nam kilka roślinek, kolibra (faktycznie jest bardzo malutki) i owoce. Po kilku minutach dotarliśmy do jaskini, w której spokojnie można by było ukryć jakieś pirackie skarby. Na środku jaskini znajdował się stalagnat w kształcie mamuta. Wracając zatrzymaliśmy się w restauracji na obiedzie – najgorszy jaki dotąd jedliśmy, bo mięso było twarde jak podeszwa, a obok siedziała wycieczka Rosjan, którzy pili czysty rum w szklankach...
Wróciliśmy do naszego kierowcy (bardzo miły chłopak, student AWF) i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dodam jeszcze, że droga do El Nicho jest bardzo malownicza i pełna zakrętów. Przejeżdża się przez miejscowość Cumanayagua. Jeśli Kubańczyk powie o dziewczynie, że masz więcej zakrętów niż droga do Cumanayaguy, to jest to swego rodzaju komplement. Swoją drogą, tutaj bardziej docenia się okrągłości i takie też kobiety można spotkać na ulicach. Grubiutkie, pulchniutkie, z brzuchami na wierzchu, wystającymi stanikami i dupami jak dwie pufy. Ja osobiście nie widziałam żadnej piękności..no może kilka dziewczyn, które w barach przesiadują na kolanach starych, paskudnych turystów.
Drogi na Kubie są złej jakości, przez 6 km jechaliśmy nawet  taką fatalnej  i wytrzęsło nas na wszystkie strony. Mijaliśmy wioski i miasteczka. Bieda jest wszechobecna, tego nie da się opisać. Strasznie jest to przytłaczające (przynajmniej dla mnie). Po ulicach najczęściej jeździ się konno albo bryczką. Od czasu do czasu jeżdżą ciężarówki albo takie samochody jak nasz. Samochody z wypożyczalni można łatwo rozpoznać, bo są najnowsze i mają czerwone tablice rejestracyjne. Tu podobnie jak w Indonezji rejestracja mówi wszystko : zielony - wojsko, czerwony- turysta, biały- firma, niebieska- prywatny. Niestety po drodze znowu zaczęło padać i się troszkę ochłodziło.
Około 18 przyjechaliśmy do Trinidadu, już było całkiem ciemno. Adrian zawiózł nas pod casę Bombino, gdzie odebrał nas jego syn Alexander (znajomy Maćka, oczywiście). Podjechaliśmy razem do naszej casy – ciotki Alejandriny. Ciotka nie mówi po angielsku, więc znowu miałam praktykę. Powiedziała, że przez te dni co u niej będziemy mieszkać jesteśmy jej dziećmi, a ona jet naszą mamą :) Dostaliśmy całe piętro z dwoma pokojami, dwoma tarasami i łazienką i kuchnią – jak na warunki kubańskie to super wypas. Alexander jest super chłopakiem i wymieniła nam tysiące rzeczy, które możemy robić w Trinidadzie: jeździć konno, nurkować, pływać na katamaranie, snurkować itd. Ciężko się zdecydować , bo wszystko brzmi wspaniale i na pewno nie będziemy się nudzić. 
Ciotka przygotowała nam przepyszną kolację i powiedziała, że  nigdzie nie znajdziemy lepszych kolacji i śniadań niż u niej (i muszę powiedzieć, że skubana, miała rację). Zrobiła nam krewetki w salsie na styl kubański, do tego ryż , fasola, warzywa, owoce, taki niby ziemniak (calabasa) i do tego najlepsze mojito jakie dotychczas piliśmy. Porcje oczywiście znowu nas pokonały i po raz kolejny pomysł pójścia „na miasto” musiał zostać odłożony na kolejny dzień.
Ciotka jest zabawna. Przyszła usłyszeć pochwały na temat posiłku, a potem się przyznała, że to wszystko gotuje jej syn, który jest kucharzem, ale obecnie nie ma pracy. Ciotka zna wszystkich i wszystko może załatwić, wczoraj podała nam całą listę rzeczy i nauczyła, że jeśli mamy jakiekolwiek pytania, to mamy pytać tylko ją, bo ona wszystko załatwi– no hay problema☺. Potem siadła sobie z nami i chyba gadałyśmy ze dwie godziny o wszystkim.

Z rozmowy wynika, że największym problemem ludzi jest to, że nie ma pracy. A jak nie ma pracy, to nie ma pieniędzy. Turyści są zbawieniem i dają zarobić na życie. Zaproponowała nawet, że takie rzeczy jak kawa czy pamiątki możemy „kupić” za ubranie, szampon albo buty. Wymiana barterowa jest jak najbardziej pożądana. Jej mąż dostaje 20 CUC miesięcznie jako elektryk (70zł) jej ojciec, który jest na emeryturze ma 8 CUC (ok 28 zł!). Ona prowadząc casę utrzymuje syna z dziewczyną i ich dzieci, swoich rodziców i jeszcze drugiego syna. Strasznie to wszystko smutne i ciężko w to uwierzyć. Rewolucja miała pomóc Kubańczykom w lepszym życiu, a tak naprawdę każdy kombinuje jak może żeby przetrwać kolejny miesiąc. Todos por la Revolucion.














































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz