czwartek, 27 listopada 2014

Cayo Coco. Z życia allincluzowicza

Siedząc w jednym miejscu ma się wrażenie, że dni mijają błyskawicznie. Jedzenie się poprawiło, bo już wiemy, co warto brać. Poza tym codziennie serwują coś innego i jest spory wybór (chociaż w skali smaczności, to szału nie ma). Na szczęście drinki są dobre i pod dostatkiem. W ciągu dnia chodzimy na plażę, a wieczorem na występy. Wczoraj nawet wyciągnęli nas na scenę do jakiegoś konkursu. Przeszłam do finału, ale ostatnie zadanie polegało na wymienieniu imion animatorów, a jako że nie miałam pojęcia jak się nazywają, to przegrałam z Argentyńczykiem butelkę rumu. Plaża była już czystsza, ale nie wywieźli glonów, więc tak mało brakowało do ideału. Patrząc na tą obsługę, to robi ona totalne minimum. Jeśli się zapłaci, to się  uśmiechną i będą mili. Bez napiwku nie ma na co liczyć. My już nie mamy drobniaków, a poza to do nas nawet nie podchodzą (tutaj jednak grube portfele widzi się tylko u starszych ludzi). 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz