Wieczorem już nie padało, więc wyszliśmy coś przekąsić. Tym razem skierowaliśmy swe kroki na Malioboro. Wybraliśmy jeden z ulicznych straganów i zamówiliśmy dania zaznaczając na karteczce, co chcemy. Czarek wybrał kurczaka a ja kaczkę, do tego ryż z kokosem , herbata i woda. Dania dostsliśmy szybko, ale porcje były bardzo malutkie (jak na nasze polskie brzuchy). Rozejrzeliśmy się do okoła i na to wygląda, że ludzie tu jedzą bardzo mało. Taki kawałek kurczaka u nas używa się na rosołowe, a kaczkę.. to chyba w ogóle nie jemy tej części. Tak czy siak było smaczne, a ryż i ostra przyprawa sprawiły, że zaspokoiliśmy głód. Potem udaliśmy się do sklepu kupić piwko na wieczór i chipsy (bo dieta dopiero po powrocie dla coniektórych). Piwo sprzedają tu w dużych 0,7 l butelkach i kosztuje ok 30.000 IDR (ok 10 zł, więc sporo). W planie mieliśmy kupić trochę lokalnych ubrań, ale straganiarze zaczeli się składać a na ulice wyszło dużo artystów. Oczywiście nie obyło się bez zaczepienia kolejnego pomocnika, który zaprowadził nas na wystawę. I tu uwaga, jeśli ktoś w Yogyi proponuje Wam zobaczenie darmowej wystawy to na 99% jest to batik. Tak było i tym razem, więc jak się zorientowaliśmy to szybko uciekliśmy (bo ileż można słuchać o malowaniu obrazów?!). Posłuchaliśmy trochę ulicznej muzyki i wróciliśmy do hotelu spróbować naszego piwka Bali Hai. Jutro musimy wstać o 4:30 rano, więc za chwilkę trzeba będzie się kłaść spać. Mamy trzy świątynie do zobaczenia a popołudniu podobno na ulicy jest karnawał, więc przygotujcie się na długiego posta. Póki co, dobranoc wszystkim.
A tu Yogyakarta nocą:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz