Tak właśnie zaczyna się nasza podróż poślubna...
Pobudka o 5 rano i taksówka na Okęcie. Krótka drzemka w samolocie i lądujemy w Kopenhadze. Mamy czas na kawkę i croissanta i pizzę, bo do lotu 3 h.
W końcu możemy wsiadać do samolotu do Singapuru. Jest to najlepszy lot jaki kiedykolwiek mieliśmy. Pyszne jedzonko, przekąski, podusia i kocyk, ekranik z 300 różnymi programami i..darmowe drinki;)
Podróż mija nam spokojnie i przyjemnie. O 6:20 czasu lokalnego lądujemy w Singapurze.
Znowu oczekiwanie na lot, tym razem do Yogyakarty. Lotnisko w Singapurze jest ogromne i pełne rzeźb, roślinnosci i butików. Mamy okazję przekąsić śniadanie - mega ostrą zupę i tosta z herbatą, a właściwie bawarką, która ma chyba z 5 łyżeczek cukru na kubek.
Posiłek sprawia, że w samolocie zasypiamy tak mocnym snem, że omijamy instrukcje i poczęstunek. Budzi nas dopiero lądowanie. Zaspani wychodzimy z samolotu gdzie uderza nas upał i potworna wilgotność. Kilka formalności na lotnisku - urzędnicy słabo mówią po angielsku ,a le każdy nadrabia uśmiechem. Wymiana waluty,pierwsze negocjacje ( jak się póżniej okazuje daliśmy się trochę naciąć) i tak oto stajemy się właścicielami prawie 4 MILIONÓW rupii indonezyjskiej. Plik gotówki ledwo mieście się do koperty. Taxówka z panem , który mówi , że zna angielski , ale tak naprawdę to go wcalenie nie zna i jesteśmy w drodze do hotelu. Yogyakarta sprawia bardzo fajne wrażenie. Jest tłoczno i gwarno, ale jednocześnie miasto jest czyste (jak na to, czego się spodziewaliśmy) a ludzie uśmiechnięci i pomocni. Mnóstwo skuterków i trzeba mieć oczy do okoła głowy, żeby nie zostać potrąconym.
W hotelu prysznic i w końcu możemy zasnąć na leżąco. Uff , nawet nie wiecie jakie wspaniałe to uczucie.
Po 3 h snu budzi nas modlitwa immama i deszcz...właściwie deszcz to mało powiedziane. Ulewa!
Brzuchy nam burczą z głodu więc zakładamy nasze peleryny i wychodzimy w uliczny potok.
Na szczęcie ulewa jest intensywna ale krótka, więc zanim docieramy do restauracji ustaje.
Zawsze w podrózy jest tak , że pierwszy dzień to tzw. Dzień Leszcza:) Dlatego wiemy , że przepłaciliśmy za posiłek i za piwko no i , że kurs wymiany USD do IDR nie był najlepszy, ale bierzemy poprawkę , że dziś jesteśmy leszczami:) Z dnia na dzień będziemy się stawać przecież cfaniakami. Jedzonko jest bardzo smaczne i delikatne - cena trochę jak w Polsce bo płacimy 180.000 IDR tj. 60 zł), ale to restauracja, a nie stragan uliczny. Zresztą , przecież i tak jesteśmy milionerami;) Po kolacji szwędamy się po Malioboro , głównej i chyba najbardziej zatłoczonej ulicy w Yogyakarcie. Od razu widać , że jesteśmy turystami , bo jesteśmy o głowę więksi od większości lokalesów, a no i jesteśmy biali, więc rzucamy się w oczy. Co chwilę nas ktoś zaczepia, ale w bardzo miły sposób i pyta skąd jesteśmy. Znają Kraków i Warszawę, Wałęsę i Lewandowskiego oraz Polańskiego:) Zaliczamy prywatny wykład jak maluje się jawajskie obrazy i pijemy pyszną herbatkę. W prawdzie sprzedawca podkreśla , że nie musimy nic kupić, ale ciągle pyta który obraz nam się podoba ( a szczerze , mi poobają się wszyskie). Chodzimy między kramami i małymi restauracyjkami ( już wiemy gdzie jutro będziemy jeść i za ile). JUtro też kupimy jawajskie ubrania, żeby bardziej wtopić się w tłum.
Jednym słowem Indonezja wita nas uśmiechem i zaskakuje swoim czarem. Zmęczeni wracamy do hotelu, bo jutro czeka nas zwiedzanie miasta.
Postanowiłam pisać tego bloga, a Czarek będzie załączał fotki, żebyście mogli być przez chwile z nami:)
Kilka zdjęć z dzisiejszego dnia. Miłego oglądania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz