Nadszedł czas powrotu na prawdziwą Kubę. O 9 czekał na nas nasz kierowca, 23 letni chłopaczek, którego imienia nie mogłam zapamiętać, nazwijmy go Chico. Znowu, nie mówił po angielsku, więc miałam okazję porozmawiać – a mieliśmy przed sobą 6 godzin drogi do Hawany.
Tym razem trafił nam się nowszy samochód, bo tylko 24-letni Peugeot 309. W kategoriach kubańskich, to nówka sztuka, zatem tym bardziej Chico mógł nie ściągać nogi z gazu. Jechaliśmy praktycznie cały czas 120 km/h. Teren zabudowany, czy nie, to nie ma znaczenia. Chico jako taksówkarz pracuje już 5. rok i zbiera pieniądze na to, aby kupić swój samochód.
I teraz opisze Wam jak to jest z tymi samochodami na Kubie (wszystkie informacje, są od Chico, więc nie wiem jak się do tego mają oficjalne statystyki). W tym kraju na 63 mieszkańców przypada jeden samochód. Tak jak wcześniej wspomniałam, auta młodsze niż 30 lat, można określić jako „nowe”, bo jak wiadomo po ulicach jeździ mnóstwo starych amerykańskich samochodów z lat 50-tych ubiegłego wieku. Nie dość, że aut jest mało, to ich cena jest kosmicznie wysoka. Dla przykładu samochód, którym jechaliśmy wart jest 26.000 CUC. Tak, nie pomyliłam zer – to równowartość 26 tysięcy dolarów! Łada, którą jechaliśmy z Luisem na Cayo Coco warta jest 15.000 CUC! Chico powiedział , że na Kubie nie ma tańszego samochodu niż 2.000 CUC (ale mówiąc o samochodzie, miał na myśli coś co się porusza na 4 kołach..o stanie tego nie wspomnę).
Za naszą taksówkę, można na Kubie kupić 4-5 domów (tylko te ich domy, to takie baraczki raczej). Z ciekawości, wiecie ile kosztuje tutaj maluch (załóżmy rocznik 80’)? Uwaga ! ok. 7.000 dolarów! Motocykl to koszt ok 8-10 tys. dolarów (ale pamiętajcie , że cały czas mówię o jeżdżących gruchotach). Nowy samochód, praktycznie dostępny chyba tylko dla władz, to gigantyczne pieniądze – przykładowo nowa Mazda 3 to 630.000 CUC (dolarów)!!!
Dobrze, a w takim razie jak jest z mieszkaniami? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kupno mieszkania to był pikuś. Były one tanie i praktycznie dostępne dla każdego. Teraz jest trochę ciężej, ponieważ ceny poszły do góry, a inna sprawa to taka, że bardzo ciężko o materiały budowlane. Dlatego młode pokolenie w większości mieszka z rodzicami, dziadkami albo teściami. Choć tutaj dom, to nic wielkiego. Prawdziwym marzeniem jest mieć samochód, bo wtedy można być taksówkarzem i zarabiać na turystach.
Kolejna sprawa, zapytałam go, czy chciałby zmiany. Delikatne pytanie, bo ciężko wyczuć, co tak na prawdę ludzie myślą. Odpowiedział mi tak: turyści tu przyjeżdżają i tylko mówią o tym, ile rzeczy powinno się tu zmienić, jak powinno wyglądać życie Kubańczyków i jak może być lepiej. Tylko problem w tym, ze turyści mają porównanie, a oni nie. Kubańczycy znają tylko mały wycinek świata, który jest mocno ograniczony do ich wyspy, a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wiadomo, że jest ciężko, bo ludzie nie mają pracy i nie mają pieniędzy żeby sobie kupić to, co chcą. Ale z drugiej strony mają swoje minimum – pewność, że będą mieli podstawowe produkty spożywcze co miesiąc, opiekę zdrowotną (jaka by nie była), bezpłatną edukację i dach nad głową..no i jednak w większości przypadków pracę (marnie płatną, ale raczej pewną). Dużo ludzi nie chce zmiany, bo one oznaczałyby niepewność jutra. Dużo Kubańczyków woli żyć takim życiem, bo jest im wygodnie i nie muszą się o nic martwić. Z tego co powiedział Chico, to takich ludzi jest większość. Jednostki, które zbyt głośno mówią o zmianach mają potem problemy, a przecież nikt tu nie chce mieć zatargów z policją, czy władzą. Prawdziwa Kuba to bieda i rozpadające się auta i domy, ale to też życzliwi ludzie, którzy sobie nawzajem pomagają i którzy świetnie odnajdują się w zastanej rzeczywistości.
I tak nam mijała droga do Hawany. Po drodze zatrzymaliśmy się w domu Chico, bo tam tankował (tu się kombinuje jak może, a paliwo na stacjach jest droższe niż to załatwione na lewo w kanistrze). Przywitała nas jego mama i pokazała dom. Bardzo schludny, choć malutki baraczek z dwoma pokoikami i salono-korytarzem oraz kuchnią. Chicho mieszka w wiosce w prowincji Cienfuegos razem z rodzicami. Jego pokój składa się z łóżka i półeczki na której stoi zdjęcie jego dziewczyny i dwa dezodoranty. Bardzo skromnie, ale chyba dla niego wystarczająco.
W międzyczasie zadzwonił do niego Alex i podał adres naszej casy w Hawanie. Przy okazji, na Kubie jest tylko jedna telefonia komórkowa i oczywiście to ona dyktuje ceny. Komórkę posiada tylko ten, kogo na nią stać lub ten kto pracuje w turystyce i jest to jego narzędzie pracy. 45 minut rozmowy kosztuje 60 CUC- i tyle miesięcznie Chico płaci za swoją komórkę. Aha, i to tylko chodzi o rozmowy i SMSy , bo przecież tutaj internet w komórce to jeszcze odległe marzenie.
Dojechaliśmy na miejsce do casy dwóch braci Luisa i Naniego. Tym razem mieszkaliśmy przecznicę od Capitolu, więc praktycznie w centrum Hawany. Przywitali nas bardzo serdecznie i pokazali pokój. Casa była spora, bo posiadała aż 4 oddzielne pokoje z łazienkami. Obok mieszkał Luis z żoną, jego córka z mężem (23 lata) i Nani. Nie zmieniało to faktu, że co chwile ktoś do nich przychodził w odwiedziny. Casa miała niebieską i czerwoną kotwicę, czyli była przeznaczona zarówno dla turystów zagranicznych jak i Kubańczyków, a czym to się charakteryzowało opowiem Wam jutro ☺.
Pożyczyliśmy od Luisa 20 CUC (sam zaproponował, żebyśmy nie musieli wyciągać z bankomatu) i poszliśmy do Chińskiej Dzielnicy na kolację. Naganiacz namówił nas na jakaś restaurację polecaną przez Lonley Planet. Byliśmy zmęczeni i głodni i daliśmy się naciąć, bo jedzenie było drogi i niesmaczne. Obsługa miała wliczony napiwek w rachunek, więc miała nas w nosie. Byliśmy źli, że tak się daliśmy naciąć po dwóch tygodniach na Kubie. Naszą czujność powinno już wzbudzić to, że nie dało się tam zamówić cuba libre, bo skończył im się rum (rum? Na Kubie? Gdzie w każdym sklepiku można kupić 0,7 rumu za 5 CUC!) No ale cóż, tak bywa.
Po „kolacji” udaliśmy się na Plaza Vieja na piwko (znowu wzrosły ceny, bo piwo już z 3 CUC zrobiło się 5 CUC). Tym razem miasto żyło, było sporo turystów i Kubańczyków. O 22 zaczął się koncert z okazji 495 lecia założenia Hawany (świętują to chyba cały miesiąc, jak nie dłużej). Artyści grali, śpiewali i tańczyli i cały plac razem z nimi. Ja się nie mogłam napatrzeć jak te mega grube Kubanki z olbrzymimi tyłkami tańczą! Mimo pięciokrotnej nadwagi mają takie ruchy i takie wyczucie rytmu , że naprawdę można im tego pozazdrościć. Poczekaliśmy na występy Buena Vista Social Club i ok północy wróciliśmy do pokoju.